Jeszcze zanim się obudzę przyśni mi się apokaliptyczny śmieć. W tym śnie będzie przemoc, śmierć, cierpienie, gniew. Będzie on przesycony smutkiem. Na pełne obroty wskoczy moja podświadomość. Przypomni mi co na prawdę czuję. Kim na prawdę jestem. Otworzę się i rozleje się mój ból.
Wtedy obudzę się. Jeśli bardzo się postaram jeszcze przez najbliższe parę minut będę rozpamiętywał mój osobisty nocny monolog z własnym JA. Nie wiedzieć czemu pomoże mi on nabrać dystansu do czekającego mnie wyzwania - kolejnego dnia.
Wychodząc z pod prysznica o niczym już nie pamiętam. Teraz jestem skupiony tylko na pracy. Toczy się prawdziwa wojna na TAK i NIE o to czy to co w życiu robię wystarcza, nie tylko mnie. Bo przecież oddając się czemuś, komuś, nie powinieneś oczekiwać należnego zwrotu. Najlepiej z odsetką.
Ta odsetka nie daje mi żyć. Jest ze mną w samochodzie. Nie daje mi spokoju kiedy nerwowo obserwuje opadającą wskazówkę poziomu paliwa. Obsesyjnie dzielę i mnożę przejechane kilometry. Nie zapominam o tych przede mną. W jednej chwili staję się geniuszem. To wszystko na potrzeby tej odsetki. Ona musi wiedzieć czy może teraz przyjść po swoje. Na szczęście dzisiaj wszystko dobrze policzyłem. Już wiem, że wystarczy. Nabieram spokoju.
Nie trwa on długo. Spokój. Mija zaledwie parę chwil i dołączam do wyścigu szczurów. Mógłbym ich, nas policzyć. Ale już nie muszę. Dobrze się spisałem w drodze do pracy. Teraz mogę się skupić na wyprzedzaniu. Przyspieszony krok stawia mi pytanie. Jest ono retoryczne. Czy na prawdę tak bardzo Ci się spieszy?
Nie. Ale na odpowiedź już za późno. wyprzedziłem ich wszystkich. Jak zwykle przed czasem. Tak jak bym nie mógł się doczekać nadchodzącego, kolejnego już maratonu.
Start! Najważniejsze to dobrze rozplanować ten bieg. Musi Ci starczyć sił. To bardzo ważne wiedzieć kiedy powinieneś przyspieszyć, kiedy zwolnić. Ale już nie chcesz być pierwszy. Nie ma dopingu. Kibice opuszczają trybuny. Ale to nie może Ciebie zniechęcić. W końcu jesteś profesjonalistą. Przez najbliższe osiem godzin opiekujesz się ludźmi.
Ludźmi? Czy to są ludzie? Kiedy spadają pierwsze gromy już wiesz, że się myliłeś. Jeszcze tak nie dawno nie musiałem być pierwszy. Teraz jeśli nie będę to jutro dogoni mnie odsetka, albo kolejny apokaliptyczny śmieć. Tym razem na prawdę. Zaczyna się on urzeczywistniać. Znowu dodaję i odejmuję. Nie mogę się skupić i popełniam błędy. Robię się mniej wydajny. Co powiedzą? Co ze mną zrobią kiedy przestanę być wydajny? Czym wrócę do domu? Co zjem w tym domu? W czym wyjdę do ludzi? Do ludzi?
Na szczęście dobiegłem. Dobrze rozłożyłem siły.
Zmęczenie sprawia, że wskazówka poziomu paliwa nie robi już na mnie takiego wrażenia jak w drodze na start. Po wysiłku otwiera się umysł. Jest jasny i się oczyszcza. Wszystko wydaje się prostsze. Rozpatrujesz sprawy po kolei. Ale chwila? Ten ból w plecach to na pewno od biegu? Liczę kroki wstecz. Już wiem, że zostałem oszukany. Nigdzie nie biegłem..
Chwytam za sztućce. Nigdy podczas posiłku nie myślę o tym co wkładam do ust. Nie mam odwagi. Przed albo po nim długo zastanawiam się czy zawartości tego talerza żyło się lepiej niż mi - dotychczas. Kiedy trawię już wiem, że nie.
Zawsze kiedy otwieram szeroko okno bardzo się ekscytuję. Myślę sobie, że spektrum widzianego przeze mnie światła zmieni się, powiększy. Byłbym wtedy szczęśliwym człowiekiem. Jak ten Pan na rowerze w jednoczęsciowym czerwonym stroju.
Zbliża się. Nieunikniony jest kolejny apokaliptyczny śmieć. Daje o sobie znać. Ale przecież jeszcze jest jasno. Poszukam ludzi. Tych prawdziwych. Mam nadzieję, że ich rozpoznam. Myślę sobie - gdybym tylko mógł napisać do tego instrukcję? Byłbym bogatym człowiekiem. A kiedy już będę to wszystkich obdzielę. W końcu jestem złotym i dobrym człowiekiem.
Znalazłem ich. Najbliższe chwile są wspaniałe. Wszystkie liczby, odsetki i inne śmieci po prostu nikną w ich mroku. Ból w plecach już nie jest tak silny. To jednak prawda, że wszystko jest w naszych głowach. Znowu liczę kroki. Tym razem sprawia mi to przyjemność. Chodź dobrze wiem, że w końcu będę musiał się zatrzymać i pozwolić sobie znowu zostawić wybór na kolejny dzień.